Barbara Kuzub-Samosiuk – od punk rocka do światowej sceny folkowej

*

Barbara Kuzub-Samosiuk to charyzmatyczna postać, której działalność na przestrzeni lat odegrała kluczową rolę w promowaniu kultury ludowej i muzyki folkowej Podlasia. Mieszkanka Czeremchy, małej miejscowości w województwie podlaskim, zyskała uznanie jako założycielka zespołu Czeremszyna oraz inicjatorka znanego w całym kraju festiwalu Ethno Festiwal Czeremcha.

Muzyka Czeremszyny to połączenie tradycyjnych pieśni z nowoczesnymi aranżacjami, co sprawia, że brzmienia zespołu są świeże i uniwersalne. Przez ponad 30 lat zespół wystąpił na setkach scen koncertowych w Polsce oraz w wielu krajach Europy i na świecie. W tym czasie grupa nagrała osiem płyt.

Każdego roku na festiwalu Ethno Festiwal Czeremcha występują zespoły folkowe z Polski i zagranicy, prezentując różnorodne tradycje muzyczne, od afrykańskich rytmów po bałkańskie i słowiańskie pieśni i tańce. Ethno Festiwal Czeremcha to nie tylko koncerty, ale także warsztaty, pokazy rękodzieła, wystawy oraz wydarzenia edukacyjne, które mają na celu popularyzację wiedzy o kulturach ludowych. Festiwal ma unikalną atmosferę – łączy profesjonalizm artystyczny z serdecznością i gościnnością.

Na co dzień Barbara Kuzub-Samosiuk jest dyrektorką Gminnego Ośrodka Kultury w Czeremsze. Jej życie i praca są nierozerwalnie związane z podtrzymywaniem i rozwijaniem tradycji regionu. Za swoją działalność została wielokrotnie wyróżniona i doceniona zarówno przez środowiska muzyczne, jak i regionalne. Jej działania są inspiracją dla osób zainteresowanych kulturą i muzyką folkową, a także osób mieszkających w niewielkich miejscowościach, które mają wielkie marzenia. Bo jak mówi nasza bohaterka wszystko zaczyna się od marzeń, gdy nie boimy się marzyć zaczynamy działać, a nasze marzenia stają się naszymi zadaniami.

Czeremszyna

Iza Dudar: Czego słuchała nastoletnia Barbara Kuzub?

Barbara Kuzub-Samosiuk: Słuchałam punk rocka. Pamiętam pierwszy singiel Dezertera, który kupiłam w kiosku i mój pierwszy festiwal w Jarocinie w 1984 roku. Lubiłam też muzykę klasyczną oraz kapele z tzw. „stajni” 4AD np. Bauhaus, Dead Can Dance, Cocteau Twins, Pixies, This Mortal Coil, The Wolfgang Press, Xmal Deutschland.

A muzyka ludowa?

Wtedy dla mnie nie istniała. W młodości nie miałam zbyt dużo kontaktu z tą muzyką. Słyszałam ją jedynie na jakiś imprezach, głównie w wykonaniu starszych osób, tak do wspólnego pośpiewania. Dodatkowo moi rodzice zawsze rozmawiali ze mną po polsku, nie używali gwary, więc nie czułam bliskości z tą naszą ludowością.

Jednak stworzyłaś jeden z najbardziej rozpoznawalnych zespołów folkowych w Polsce. Co się zmieniło, że zaczęłaś ją postrzegać inaczej?

Sporo się zmieniło gdy wyjechałam na studia do Lublina. Kluczowy moment to poznanie Orkiestry Świętego Mikołaja i festiwal Mikołajki Folkowe w Lublinie. Oni śpiewali utwory, które znałam od dziecka. I w ich wykonaniu to nie była muzyka zarezerwowana dla ludzi starych. To były żywe emocje, historie, które można było połączyć z własnym stylem, fascynacjami, na przykład moim ulubionym punkiem. Wtedy postanowiłam o założeniu zespołu Czeremszyna.

Równolegle podczas studiów, zaczęłam badać folklor i nabierać pewnej świadomości kulturowej. Nagrywałam pieśni, a na zaliczenia robiłam z nich zapisy nutowe. Moja praca magisterska dotyczyła pieśni i obrzędów weselnych z okolic Czeremchy.

Ci młodzi ludzie z Czeremchy, z którymi zakładałaś zespół również nie byli entuzjastami muzyki ludowej.

To prawda. Oni chcieli grać poezję śpiewaną. Uważali, że tworzenie zespołu z piosenkami śpiewanymi przez ich babcie może być źle odebrane przez rówieśników. Jednak ja już wiedziałam, że ta ludowość dobrze zaaranżowana może być naprawdę ciekawa i pozostałam przy folku. I gdy wystąpiliśmy w programie „Swojskie klimaty” w TVP1, gdzie gospodarzem był Jan Pospieszalski, a później na scenie folkowej w Opolu, okazało się, że ta nasza ludowość wcale nie jest taka straszna.

Zespół powstał w 1993 r. Z pierwszego składu pozostaliście Ty i Twój mąż Mirosław Samosiuk. Czy pamiętasz pierwszy skład Czeremszyny?

Tak. Na gitarze grali Marek Kerdelewicz i Marcin Kondraciuk. Anna Zinkow, Agnieszka Miedźwiedź, Mirek Golonko, Sławek Mantur, mój brat Andrzej Kuzub i ja – śpiew. Ja jeszcze akordeon i flet, Mirek Golonko grał na instrumentach perkusyjnych. A podczas pierwszego koncertu dołączył do nas mój obecny mąż, Mirek Samosiuk.

Zespół kojarzony jest z folkiem ukraińskim, jednak wy śpiewacie różną gwarą. Skąd ta różnorodność?

W większości nasz repertuar to pieśni ludowe w gwarze języka ukraińskiego. Ale nie tylko. Śpiewamy też w gwarze języka białoruskiego czy też po polsku. To nasz ukłon wobec wielokulturowego Podlasia.

Czeremszyna przetrwała ponad 30 lat. Co według Ciebie sprawia, że zespół jest tak trwały?

Myślę, że kluczem jest elastyczność i brak parcia na komercyjny sukces. Nigdy nie byliśmy zespołem, który chciał grać setki koncertów rocznie, nie mieliśmy rygorystycznych zasad typu „nie grasz, wypadasz z zespołu”. U nas zawsze było miejsce na życie osobiste, na zmiany. Dziewczyny rodziły dzieci, wychowywały je i zawsze mogły wrócić do zespołu. To utrzymywało nas w bliskiej relacji i pozwalało czerpać radość z grania przez tyle lat. Zależało nam bardziej na niezależności niż na komercji.

Czy uważasz, że właśnie ta niezależność była kluczowa w rozwoju zespołu?

Zdecydowanie tak. Sami produkujemy nasze płyty, projektujemy okładki, nie mamy nikogo, kto narzucałby nam, jak mamy działać. Dzięki temu mamy pełną kontrolę nad tym, co robimy. Nie dążymy do sukcesu za wszelką cenę. Gramy wtedy, kiedy chcemy i dla kogo chcemy. To daje nam wolność twórczą i radość z tego, co robimy. Jesteśmy prawdziwi w tym co robimy i nasza publiczność to czuje.

W tej niewielkiej podlaskiej wsi stworzyłaś nie tylko jeden z najbardziej rozpoznawalnych zespołów, ale też jedno z większych wydarzeń folkowych w Polsce, czyli Ethno Festiwal Czeremcha. Jak udało się zrealizować takie przedsięwzięcie?

Festiwal zaczął się bardzo skromnie, w 1996 roku. Wtedy grało tylko kilka zespołów, w tym my i Orkiestra św. Mikołaja. Z biegiem lat festiwal rósł, ale nie było łatwo. Pisanie wniosków o dofinansowanie, organizowanie wszystkiego – to ciężka praca, którą wykonujemy głównie we dwójkę z mężem, Mirkiem. Planowanie zaczynamy na długo przed wydarzeniem. W listopadzie składamy wniosek, w marcu dowiadujemy się, ile dostaniemy pieniędzy i odpowiednio dostosowujemy program. Zazwyczaj otrzymujemy 50 proc. wnioskowanej kwoty i wtedy zaczyna się szukanie sponsorów, negocjacje z zespołami, planowanie spotkań autorskich, warsztatów, organizacja stoisk rękodzielniczych. Wszyscy wystawcy są przez nas sprawdzani. Nie chcemy na festiwalu żadnej chińszczyzny. Byłoby to bardzo nie uczciwe gdyby uszyta własnoręcznie maskotka musiała konkurować na jednej imprezie z tanią chińską zabawką.

Festiwal Czeremcha to nie tylko święto folku, ale też samej miejscowości, która na te kilka dni w roku przeżywa prawdziwe oblężenie.

Tak to prawda, podczas festiwalu przyjeżdżają tu tysiące ludzi. Dla mieszkańców Czeremchy to czas nowych znajomości, doświadczeń, bezpłatnego udziału w wydarzeniach kulturalnych. Organizując festiwal chcieliśmy ludziom z zewnątrz pokazywać naszą tradycję, jednocześnie prezentując mieszkańcom folklor z różnych miejsc świata. Gdy zaczynaliśmy w latach 90. ludzie wstydzili się tej naszej ludowości. Chcieliśmy to zmienić, pokazać że możemy być dumni ze swojej kultury. I to zaczęło działać.

Festiwal to także czas możliwości na zwiększenia dochodu, m.in. na noclegach, gastronomii. Mamy informację od kół gospodyń wiejskich, że żadne inne lokalne imprezy nie generują dla nich takiego dochodu. I przez lata byłam przekonana, że festiwal jako impreza promująca Czeremchę, ale i wspierająca jej mieszkańców, cieszy się tu akceptacją. Jednak gdy w ubiegłym roku ktoś zawiesił w Czeremsze baner z napisem: nie dla Festiwalu Czeremcha, chcemy Zenka, a do Ministerstwa Kultury wpłynęło pismo szkalujące festiwal podpisane: mieszkańcy Czeremchy, zaczęłam zastanawiać czy ta nasza praca, to zaangażowanie ma sens.

Życie w tak małej społeczności to trochę jak życie w rodzinie. Powstają więzi, zależności i oczekiwania, a twoje działania mają być zgodne z tymi oczekiwaniami. I czy to nie jest tak, że nie dla festiwalu, jest tak naprawdę sprzeciwem wobec twoich działań społecznych?

Może tak być, że ludziom nie podoba się moje stanowisko w sprawie Puszczy Białowieskiej, czy obecnej sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Wielokrotnie pojawiały się jakieś trudności, zarzuty, ale to bardziej lokalnie. Mimo mego otwartego stanowiska w sprawie ochrony Puszczy Białowieskiej kilkakrotnie graliśmy koncerty dla Lasów Państwowych. Ponadto Lasy Państwowe przez lata sponsorowały nasz festiwal. Współpraca była naprawdę świetna, różniliśmy się jedynie opiniami w pewnych kwestiach. Ludzie tej naszej małej społeczności nadbudowują sobie pewne rzeczy, co wynika z głęboko zakorzenionego strachu. Takie ciągle miętolenie czapeczki.

A czy nie myślałaś o tym, żeby odpuścić? Robić to czego oczekują inni, nie wypowiadać publicznie własnego zdania i żyć według popularnego tu powiedzenia „tisze jediesz, dalsze budiesz”?

Zasadniczo całe moje życie jest zgodne z moimi poglądami. Życie zgodnie z oczekiwaniami innych byłoby znacznie trudniejsze. Jak bardzo musiałabym siebie sprzedać, porzucić wszystko to co jest ważne. Wiesz, jestem też dyrektorem Gminnego Ośrodka Kultury. A kultura to nie tylko lepienie garnuszków, to także misja edukacyjna i społeczna. Stąd też organizowane przez nas spotkania i dyskusje między innymi na temat sytuacji na granicy i jak to wpłynęło na nasze życie. A ono po 2020 roku zmieniło się i to bardzo. I czy tego chcemy czy nie, powrotu do lat wcześniejszych nie będzie. O tym też jest nasz mural na ścianie GOK w Czeremsze. Pokazuje on nie tylko zmiany jakie zaszły w ostatnich latach, ale też przedstawia elementarne zasady człowieczeństwa, w tym chrześcijaństwa, jak np. tolerancję i otwartość na ludzi, w poszanowaniu do naszych tradycji i natury.

Jest jednak spora grupa osób, która odczytała ten mural inaczej.

Moja koleżanka pracowała kiedyś w resorcie Ministerstwa Kultury. Miała wybrać obrazy do gabinetów. Powiedziano jej, że ma to być związane z kulturą i najlepiej by było zabytkowe. I przywieziono jakąś zabytkową kotarę ze Starego Teatru, na której widoczne były jakieś elementy i postaci. I przyszli zwierzchnicy i zaczęli analizować. I jeden z nich, w którejś z postaci zauważył podobieństwo do ministra, stwierdzając, że to pastisz na tego ministra. Za chwilę inni dopatrzyli się podobieństwa kolejnych postaci do dyrektorów. I nagle zabytkowa kotara stała się pastiszem na ministerstwo kultury i bohaterką afery w resorcie.

Czy z perspektywy czasu, patrząc na rozwój zespołu i festiwalu, czujesz, że osiągnęliście to, o czym marzyliście na początku?

Na pewno zrealizowaliśmy wiele z naszych celów, choć nigdy nie chodziło nam o jakieś wielkie osiągnięcia. To, że festiwal zyskał rangę międzynarodową i że wciąż mamy zespół, który gra z taką samą pasją jak na początku, ogromnie mnie cieszy. Kluczowe jest to, że gramy dla ludzi, którzy nas rozumieją i doceniają naszą muzykę. Wolimy mieć mniejszą liczbę fanów, ale takich, którzy czują to, co robimy, niż ścigać się na popularność.

A czy wyobrażasz sobie organizację festiwalu, w innym miejscu niż Czeremcha?
Do ubiegłego roku nie wyobrażałam sobie organizacji festiwalu w innym miejscu. Nagonka na mnie , na festiwal , Czeremszynę, działalność GOKu w ubiegłym i w tym roku sprawiła, że w mojej głowie pojawiły się myśli o zmianie miejsca. Czy to nastąpi, trudno powiedzieć. Nie jest łatwo pogodzić się z tym, że moja praca włożona przez tyle lat w promowanie Czeremchy została tak łatwo i tak szybko zdyskredytowana .

Czy masz jeszcze jakieś marzenia związane z Twoją działalnością artystyczną?
Oczywiście, że mam marzenia. Chciałabym zagrać na kilku fajnych europejskich festiwalach, nagrać nową płytę i nieustannie cieszyć się muzykowaniem.

Dziękuję za rozmowę.

*
*

Zdj.: prywatne archiwum Barbary Kuzub-Samosiuk

Dodaj komentarz na Facebooku

pasek narzędzi

Portrety Wsi
Privacy Overview